#2 Winter
Mijają lata, nim
się budzę. Otwieram oczy i czuję się jak przypadkowo zbudzony śpiący w trakcie
ponętnej, czarnej nocy. Dookoła mnie nie ma nic, a moje ciało przykryte jest
puchową kołdrą. Strącam ją z siebie energicznie, Przeszywa mnie ostry chłód,
tak jakby malutkie igiełki wbijały mi się naraz w skórę. Podnoszę się z ławki,
omiatam wzrokiem całą okolicę.
Nie ma nic. Nie
ma nikogo. Samotnie ruszam ku bramie, by wyjść z parku. Nie mam pojęcia, ile
zajął mi sen i dlaczego jest tak pusto. Zaczynam biec, obejmuje mnie strach przed
tym podłym odosobnieniem, przed brakiem drugiej osoby. Bez zbędnych konfabulacji
czuję, że zapadam się w tej dziwnej, sypkiej ziemi, jakby ruchome piaski, które
wciągają mnie. Powoli więc umieram.
Gaśnie we mnie
chęć do dalszego biegu. Brama jest tuż przede mną, zamknięta. Nie mam siły, by
się wznieść, przechodzi mnie dreszcz. Czyżby ktoś odciął mi skrzydła?
Tęsknię za
dłonią, która gładziła mnie po policzku, kilka chwil przed moją ucieczką. Brakuje
mi bezpiecznego ciepła. Ale nie ma nikogo. Panicznie obracam się wokół własnej
osi, szukam drogi ucieczki. Wszystko jest takie samo, takie szare i jednolite.
Dlatego siadam
pod drzewem i cicho wzdycham. Powoli przysypuje mnie śnieg.
A może usłyszy,
jak cicho szlocham ukochane imię?
Zupełnie nie potrafię komentować takich krótkich i małych dzieł.
OdpowiedzUsuńMusisz mi wybaczyć!
Ale zawsze źle się czuje jeśli ci nie skomentuje więc muszę napisać cokolwiek, nawet jeśli nie ma to większego sensu...w sensie treść tych moich komentarzy.
Jestem zupełnie w tym zakochana. Z każdym kolejnym chce się jeszcze więcej.
Oby tak daaaalej.