#2 Winter
Mijają lata, nim się budzę. Otwieram oczy i czuję się jak przypadkowo zbudzony śpiący w trakcie ponętnej, czarnej nocy. Dookoła mnie nie ma nic, a moje ciało przykryte jest puchową kołdrą. Strącam ją z siebie energicznie, Przeszywa mnie ostry chłód, tak jakby malutkie igiełki wbijały mi się naraz w skórę. Podnoszę się z ławki, omiatam wzrokiem całą okolicę. Nie ma nic. Nie ma nikogo. Samotnie ruszam ku bramie, by wyjść z parku. Nie mam pojęcia, ile zajął mi sen i dlaczego jest tak pusto. Zaczynam biec, obejmuje mnie strach przed tym podłym odosobnieniem, przed brakiem drugiej osoby. Bez zbędnych konfabulacji czuję, że zapadam się w tej dziwnej, sypkiej ziemi, jakby ruchome piaski, które wciągają mnie. Powoli więc umieram. Gaśnie we mnie chęć do dalszego biegu. Brama jest tuż przede mną, zamknięta. Nie mam siły, by się wznieść, przechodzi mnie dreszcz. Czyżby ktoś odciął mi skrzydła? Tęsknię za dłonią, która gładziła mnie po policzku, kilka chwil przed moją ucieczką. Brakuje mi b